piątek, 28 sierpnia 2015

Rozdział II - Gratulacje, strażniczko Bane

Rozdział dedykuję dwóm, wspaniałym osobom, które pomogły mi z rozdziałem. 
Naomi Stark, która obchodzi dzisiaj urodziny. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego! ;*
Juliet Lestrange. Niech to będzie spóźniony prezent na Twoje urodziny ;3
___________________

- Tutaj będziemy mieszkać? - zapytałam, gdy wyszliśmy z taksówki. 
         Znajdowaliśmy się przed hotelem, który miał co najmniej dziesięć pięter. Uniosłam wzrok, przyglądając się ścianom budynku. Wyglądały na zbudowane ze szkła. Gdzieniegdzie zdawały się odbijać promienie słoneczne.  Jedno mrugnięcie wystarczyło, bym przypomniała sobie, że jestem na służbie. Rozejrzałam się dookoła. Zaskoczył mnie spokój tego miejsca. Chodnikami spacerowali ludzie, a ulicami powoli poruszały się różnego rodzaju pojazdy.
- Tak! Przynajmniej przez jakiś czas. Nie masz lęku wysokości, prawda? Nasz apartament znajduje się prawie na samej górze - powiedział podekscytowany, wyciągając walizkę z bagażnika. Swoją torbę trzymałam już w ręce. 
- Twój apartament, nie nasz - poprawiłam go. 
         Puścił tę uwagę mimo uszu i skierował się w stronę wejścia. Podążyłam za nim, uważnie obserwując wszystko wokół. Drzwi otworzył nam mężczyzna, mówiąc uprzejmie "dzień dobry". Kiedy znaleźliśmy się w środku, zaparło mi dech w piersi na widok, który mnie przywitał. Nie tracąc ani chwili, zaczęłam chłonąć każdy szczegół wystroju. 
         Recepcja była wyposażona w najnowszej generacji cuda elektroniki. Wydawała się większa i robiła lepsze wrażenie niż te, które do tej pory widziałam. Cieszyłam się, że mogłam być w takim miejscu. 
Zastanawiałam się, jak dużo ludzi przychodzi do tego hotelu. Przecież nie wszyscy mają dużo pieniędzy.
- Mamy rezerwację na nazwisko Iwaszkow.
         Dziewczyna stojąca za recepcją ubrana była w białą koszulkę, kamizelkę, na której dostrzegłam plakietkę z jej imieniem i eleganckie czarne spodnie. Uśmiechnęła się szeroko do Adriana, ukazując przy tym dołeczki w policzkach. Mnie natomiast obrzuciła lekceważącym spojrzeniem. Przewróciłam oczami, nie przejmując się, czy to zauważy.
- Przywołać dla państwa konsjerża? 
         Zmarszczyłam brwi, gdy usłyszałam ostatnie słowo. 
Kim był konsjerż? - zapytałam się w myślach.
- Poradzimy sobie bez niego - odparł Adrian, który najwidoczniej spotkał się już z tym wyrazem.
         Podziękowawszy recepcjonistce, ruszyliśmy w stronę wind. Kiedy weszliśmy do jednej z nich, Iwaszkow wcisnął przycisk z ósemką i powoli ruszyliśmy w górę. Po niespełna minucie usłyszeliśmy dzwonek sygnalizujący, że dotarliśmy do celu. 
         Wychodząc na korytarz, zobaczyłam, że Adrian uśmiecha się lekko. Gdy otworzył drzwi do apartamentu, niemal wbiegł do środka, zostawiając mnie w tyle. Nieśpiesznie przekroczyłam próg, zamykając za sobą drzwi. Następnie się odwróciłam. Widząc wnętrze pomieszczenia, zastygłam w bezruchu. Torba sama wypadła mi z rąk. Chwilę później zeszłam po schodkach, a moim oczom w całej okazałości ukazał się przestronny salon.
Pomieszczenie było średniej wielkości. Niemniej jednak, robiło piorunujące wrażenie. Ściany, pokryte delikatną, brzoskwiniową farbą, przyozdobione zostały czarnymi wzorami, przypominającymi płatki kwiatów niesione przez wiatr. Po prawej stronie znajdowała się kanapa wielkości mniej więcej mojego łóżka w Akademii. Obok kanapy stały dwa fotele, oddzielone od siebie stolikiem idealnym do gry w karty, czy do postawienia wina. Za jednym z nich stała lampa, idealne oświetlenie do wieczornego czytania.
         Zbliżyłam się do wyróżniającej się ściany, przesuwając po niej palcem. Słusznie myślałam, iż wykonana jest ze szkła. Dawała mieszkańcom apartamentu szansę na zobaczenie miasta z góry. Wyobraziłam sobie ten widok nocą. Bez wątpienia staje się to wówczas magiczne miejsce.
         Prawa ściana zajęta była przez wiszący na niej ogromny telewizor plazmowy i regał na wszelkiego rodzaju książki, płyty czy pamiątki. Dopiero po chwili zauważyłam drzwi do sypialni, również wyposażonej w regały na książki. W oczy rzuciło mi się jednak wielkie, dwuosobowe łóżko.
Ten to wie, jak o siebie zadbać - zaśmiałam się w myślach. - Ale po co mu łóżko dla dwóch osób? 
         Przez chwilę zastanawiałam się, gdzie jest drugi pokój. Ruszyłam do kolejnego pomieszczenia, którym - jak się okazało - była kuchnia. Zastałam tam Adriana, opierającego się o blat. W ustach trzymał zapalonego papierosa. Zauważywszy mnie, wyciągnął w moją stronę paczkę fajek.
- Chcesz jednego?
- Nie palę.
         Wzruszył ramionami. Odłożył paczkę na bok i ponownie włożył to paskudztwo do ust. Skrzywiłam się, przypominając sobie moją pierwszą i ostatnią próbę palenia. 
- Gdzie jest drugi pokój? - zapytałam. 
- Wydawało mi się, że trochę się rozejrzałaś.
- Taa... Dlatego pytam o drugi pokój, którego prawdopodobnie nie zauważyłam.
         Adrian spojrzał na mnie, po czym ruszył do salonu. Poszłam za nim, chcąc zobaczyć, jak poradzi sobie z szukaniem drugiej sypialni. Uchylił drzwi, które widziałam wcześniej i po chwili usłyszałam krzyk.
- Znalazłem! 
Pobiegłam za nim i znalazłam się w przytulnym pokoju. Iwaszkow stał przy drzwiach, znajdujących się naprzeciw ogromnego łóżka. 
- Pomyliłem się. To jest łazienka.
         Miałam ochotę walnąć się w czoło, widząc jego głupotę, jednak powstrzymałam się. Usiadłam na łóżku i westchnęłam. 
- Wspominałeś, że ten apartament powinien mieć dwa pokoje.  
- Bo powinien. Musieli nie przeczytać mojego maila. 
- Jakiego maila?
- Wysłałem im wczoraj maila z informacją, że potrzebuję apartamentu z dwoma pokojami. 
- Dlaczego dopiero wczoraj!? 
- Wybacz, nie byłem pewny, czy przydzielą mi strażnika. 
- Mogłeś zadzwonić. Rzadko czyta się maile w tych czasach. 
- To dobry hotel. Powinni czytać maile. Zadzwonię do recepcji i dowiem się, czy znajdzie się apartament z dwoma pokojami. 
         Machnęłam tylko ręką i oparłam się na łokciach. Adrian opuścił pokój i po chwili usłyszałam jego głos.
- Dzień dobry... Chciałem się dowiedzieć, dlaczego mail, który wczoraj do was wysyłałem, nie został przeczytany... Naprawdę? Wydawało mi się, że ten hotel należy do najlepszych... Jest jednym z najlepszych? Chyba zmieniłem zdanie na jego temat... Co się stało? Już wyjaśniam. Dostałem apartament z jednym pokojem, zamiast z dwoma... To nie jest w porządku!... Ach! Jednak przeczytaliście mojego maila?... Słucham!? Po zwrocie "z osobą towarzyszącą" stwierdziliście, że jesteśmy małżeństwem?! Przydzieliliście mi apartament MAŁŻEŃSKI?! - zdziwiona otworzyłam szeroko oczy. - Tak nie można!... Jestem spokojny. Jest możliwość zmiany apartamentu?... Dobrze... – przez parę sekund niczego nie usłyszałam. -  Jak to, nie ma wolnych?!... Ta rozmowa jest bezsensowna. Do widzenia.
         Zapadła cisza. Pierwszy raz słyszałam, jak Adrian krzyczy. Odczekałam trochę, a potem wyszłam z sypialni. 
- Nie musiałeś tak wrzeszczeć – powiedziałam, kiedy wyszedł z kuchni.
- Hotel taki jak ten nie powinien popełniać błędów.
- Każdy je popełnia – usiadłam w fotelu. – Poradzimy sobie bez drugiej sypialni. Będę spała na kanapie. 
- Ja mogę przenocować... 
- Nie ma mowy – przerwałam mu, kręcąc głową. - Ty płacisz za to wszystko. Poza tym nie mam nic przeciwko spaniu na kanapie. 
- Moi rodzice wszystko fundują. Zawsze możemy podzielić się łóżkiem. Myślę, że się zmieścimy. I pilnowałabyś mnie lepiej - uniósł sugestywnie brwi.
- Nie próbuj nawet żartować – odparłam spokojnie. – Będę spać na kanapie. To nie jest dla mnie problem. 
- Okay, okay – podniósł ręce w geście poddania. – Niech ci będzie. Chciałem być miły. 
         Przez chwilę przyglądałam mu się podejrzliwie. W końcu wstałam.
- Idę coś zjeść. 
         Opuściłam salon i podeszłam do swojej torby, którą wcześniej zostawiłam w przedsionku. Wyjęłam drożdżówkę i usiadłam przy stole. Wzięłam pierwszy kęs, kiedy usłyszałam pytanie Adriana.
- Myślisz, że musiałabyś chodzić ze mną do szkoły, jeśli bym się zapisał? 
- Chyba tak – odparłam. – Nie miałabym innego wyboru. A masz zamiar się gdzieś zapisać? 
         Zerknęłam w jego stronę i zauważyłam, że wzrusza ramionami.
- Wysłałem dokumenty do kilku miejsc.
- Naprawdę? – zapytałam zaskoczona. – Na jaki kierunek złożyłeś papiery?
- Nie składałem papierów na studia. Wybrałem specyficzne szkoły – odwrócił głowę, by na mnie spojrzeć. – W internecie znalazłem ciekawe miejsce, w którym pomagają znaleźć hobby albo rozwijać talenty. 
- Nie wiedziałam, że istnieją takie szkoły.  
- Ja też wcześniej nie – przyznał. – Póki co, znalazłem taką jedną. 
- Mam nadzieję, że to będzie lepsze niż lekcje w Akademii… 
- Wiem mniej więcej, jak mogą wyglądać niektóre zajęcia i sądzę, że będzie o wiele lepiej – uśmiechnął się. – Więc jeśli chcesz mi cały czas towarzyszyć, też powinnaś się zapisać. Jeśli jesteś chętna, moglibyśmy teraz pojechać do tej szkoły.
         Muszę ci towarzyszyć – poprawiłam go w myślach – Bo w końcu to moja praca.
- Jak zjem śniadanie, możemy ruszać. 

* *  *

         Weszliśmy do budynku wyglądającego jak zwykła szkoła. Jednak to, co zastaliśmy w środku, w ogóle nie przypominało miejsca, w którym uczyłam się przez ostatnie lata. 
W dłoniach trzymałam dokumenty i razem z Adrianem, kierowaliśmy się do sekretariatu, który znajdował się piętro wyżej. Miałam okazję przyjrzeć się pracom powieszonym na ścianach. Były niesamowite. Jedna z nich przedstawiała anioła. Anioła śmierci, sądząc po kolorach oraz wyrazie twarzy postaci. Autor sprawił, że mężczyzna na rysunku wyglądał bardzo realistycznie. Dalej miałam okazję przyjrzeć się portretom wykonanym w różny sposób. Nigdy nie widziałam czegoś takiego. 
         Podeszliśmy do drzwi prowadzących do sekretariatu. Uniosłam rękę, zapukałam i nacisnęłam na klamkę.

* * * 

- Mimo że nasza szkoła nie jest znana, przychodzi do nas wiele osób – wyjaśnił dyrektor, który postanowił pokazać nam niektóre sale. 
- Są jakieś ograniczenia wiekowe? – zapytał Adrian.
- Nie – pokręcił głową. – Przyjmujemy niemal wszystkich.
         Weszliśmy do pomieszczenia, w którym na stolikach umieszczono komputery. Przy każdym z nich siedziała przynajmniej jedna osoba. Większość z nich uważnie patrzyła w monitor, co chwila przesuwając myszką. Reszta zawzięcie uderzała w klawisze klawiatury. 
- Sala komputerowa – oznajmił dyrektor, uśmiechając się szeroko. – Część z nich próbuje swoich sił przy obrabianiu zdjęć czy czymś podobnym, a inni piszą. Jeśli potrzebują pomocy, pytają siebie nawzajem lub przychodzą po radę do mnie czy innych opiekunów. 
         Milczeliśmy. Nie byłam przyzwyczajona do zwykłych czynności, takich jak praca przy komputerze. 
- Są może jakieś zajęcia fizyczne? – zapytałam.
- Oczywiście. Gdy skończę pokazywać wam sale, wyjdziemy na zewnątrz. Dzisiaj powinni trenować na dworze. 
         Przeszliśmy do kolejnej klasy. Dostrzegłam co najmniej dziesięć osób, siedzących obok siebie. Wszyscy skupieni pracowali nad swoimi pracami. 
- Sala artystyczna – poinformował nas. – Tutaj malują, rysują, wpadają na wspaniałe pomysły. Często pracują zespołowo.
         Po drugiej stronie pomieszczenia zauważyłam sztalugi, farby, pastele i inne przybory do malowania.
         Gdy wyszliśmy z sali artystycznej, usłyszeliśmy dzwonek telefonu dyrektora. Wyciągnął aparat, wcisnął przycisk i przyłożył go do ucha. Oddalił się trochę, rozmawiając w innym języku. Kiedy zakończył rozmowę, podszedł do nas. 
- Przykro mi, ale za pół godziny muszę pojawić się na spotkaniu. Niewiele zdążę wam pokazać. 
- Wystarczy, że zaprowadzi nas pan na zewnątrz, gdzie odbywają się zajęcia sprawnościowe – odezwał się Adrian. – Myślę, że jak będziemy chcieli wyjść, damy radę. 
- Dobrze, więc chodźmy. 
         Chwilę później wyszliśmy tylnym wyjściem na zewnątrz. Moim oczom ukazała się ogromna polana. W niektórych miejscach ustawiono maty, dalej tarcze oraz inne obiekty,  służące do ćwiczeń. 
- Zostawię was z Robertem, naszym głównym trenerem – przywołał ruchem dłoni mężczyznę wyglądającego na około trzydzieści lat. – Robercie, poznaj Anę i Adriana. Mają zamiar chodzić do naszej szkoły – w międzyczasie podaliśmy sobie dłonie. – Mógłbyś pokazać im różne stanowiska? 
- Jasne – odparł od razu. 
- Do zobaczenia. 
         Zostaliśmy z Robertem, który poinformował nas, co ludzie najczęściej trenują i spytał, czy jesteśmy zainteresowani jakąś konkretną dyscypliną. 
- Ja nie jestem typem sportowca – przyznał Adrian, uśmiechając się krzywo.
- Walka wręcz – odpowiadam. 
- Naprawdę? – wydawał się być zaskoczony. – Nie wyglądasz na dziewczynę, która walczy.
         Uniosłam brew. 
- Nie wierzysz mi? 
- Nie jestem przekonany – poprawił mnie. 
- To może sprawię, że będziesz tego pewien? 
         Nie byłam pewna, co robię. Pytanie po prostu padło z moich ust. 
- Robi się ciekawie - wtrącił Adrian. Widząc jego minę, wiedziałam, że chciałby zobaczyć nasze starcie.  
- To jak? - wyszczerzyłam się. - Przyjmujesz wyzwanie?
         Robert spojrzał na mnie z powątpiewaniem. Zastanawiałam się, czy czasem nie stchórzy. 
- Niech będzie, choć mam nadzieję, że nie będziesz zła, jeśli skopię ci tyłek. 
- Zobaczymy, kogo tyłek ucierpi - powiedziałam, ściągając żakiet. 
         Chwilę później staliśmy na macie naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem. Obserwowałam każdy jego ruch. Zaciśniecie pięści, ruch głową, kroki. Wokół nas utworzył się krąg ludzi, którzy przyglądali nam się z zaciekawieniem.
         Czekałam aż Robert wykona pierwszy ruch. Po chwili zrobił krok do przodu i wysunął prawe ramię tak, że domyśliłam się, co zrobi. Sprawnie uniknęłam ciosu, wykonując obrót. Przy okazji uderzyłam go w brzuch kolanem. Zgiął się w pół, chwytając moją nogę. Zachowałam jednak równowagę i podjęłam ponowną próbę ataku. Nie udało mi się to - zamiast tego trzydziestolatek pociągnął mnie w swoją stronę. Niemal upadłam, gdy on stał i uśmiechał się zwycięsko. 
         O nie - pomyślałam - nie dam mu wygrać.
         Wstałam, prostując się. Błyskawicznie się do niego przybliżyłam i nie zastanawiając się, uderzyłam go w twarz. Zachwiał się i spojrzał na mnie zaskoczony. Korzystając z chwili jego niepewności, zrobiłam krok, zniżyłam się i prawą nogą przecięłam powietrze, a także trafiłam w jego łydkę. Nie odniosłam niestety oczekiwanego efektu. Robert cofnął się szybko. Był dobrym przeciwnikiem, z czego naprawdę się cieszyłam.
         Przez jakiś czas atakowaliśmy się i broniliśmy. Zasłanialiśmy twarze i wykonywaliśmy zwinnie . Z łatwością unikałam jego ciosów, jednak on nie radził sobie tak dobrze.  
         Wykorzystując sposobność, rzuciłam się na niego. Był zdziwiony, przez co stracił równowagę i oboje upadliśmy. Znalazłam się nad nim.
- Chyba wygrałam - uśmiechnęłam się szeroko. 
         Usłyszałam oklaski osób, którzy obserwowali naszą walkę. 
- Taa... - przyznał niechętnie, choć widziałam, że uśmiecha się lekko. 
         Podniosłam się i zeszłam z maty. Podeszłam do Adriana, który również bił brawo. 
- Gratulacje, strażniczko Bane - powiedział zadowolony.
- Dzięki.

* * * 

         Kiedy wróciliśmy do apartamentu, z ulgą usiadłam na kanapie w salonie. Pierwszy dzień bycia strażniczką Adriana uważałam za udany. Nie myślałam, że spędzenie czasu z Iwaszkowem może okazać się takie ciekawe. 
         Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, by sprawdzić godzinę. Dwudziesta druga. Westchnęłam. Obiad w restauracji nie był dobrym pomysłem. Gdy czekaliśmy na zamówienie, Adrian postanowił zapalić. Mimo że próbowałam go powstrzymać, wyciągnął papierosa i zapalniczkę. Później zostaliśmy wyproszeni, czym nie byłam zdziwiona, widząc jak zaczął się tłumaczyć. Musieliśmy znaleźć inną knajpkę, w której, jak upierał się Iwaszkow pozwolonoby mu ze spokojem wyciągnąć fajkę i się zaciągnąć. Szukanie takiego miejsca zajęło nam około godziny. Po posiłku przypomniał sobie o starym przyjacielu, z którym ostatni raz widział się ponad rok temu. Kiedy dotarliśmy pod odpowiedni adres, nikogo nie zastaliśmy. W końcu – po moich namowach – wróciliśmy do hotelu. 
- Pozwolisz, że pierwsza wezmę prysznic? – zapytałam.
- Jasne. Ja w tym czasie się rozpakuję. 

         Gdy wyszłam z łazienki, zobaczyłam Adriana rozłożonego na łóżku. 
- Łazienka wolna – oznajmiłam i wyszłam z sypialni. 
Niecałe dziesięć minut później leżałam na kanapie, trzymając książkę w ręce. Nie czytałam jednak tak długo, jak zamierzałam. Zasnęłam, nie kończąc nawet rozdziału.

* * * 

         Tej nocy nie przyśnił mi się koszmar, tak jak każdej nocy. Przypominało to raczej wspomnienie. Śniła mi się mama. Znajdowałam się w jej ramionach. Mówiła do mnie uspokajająco, a po chwili położyła na łóżku i uśmiechnęła się czule. 
- Dobranoc, kochanie – powiedziała cicho.
- Kocham cię, mamo…

* * *

         Obudziłam się, natrafiając na coś twardego, przypominającego część ciała. Usłyszałam ciche burknięcie. Uchyliwszy powieki, napotkałam spojrzenie zielonych oczu. 
- Ciebie również miło widzieć o tak wczesnej porze, kociaku.

__________________

Hej, hej! 
Rozdział dodany. Nie jestem pewna, czy się podoba, ale mam nadzieję, że się nie zawiedliście.
Poruszyłam temat szkoły, choć nie miałam tego w planach. Błędy pewnie się pojawiły, ale tak pewnie będzie zawsze :') 
Wiele pomysłów zawdzięczam osobom, którym zadedykowałam ten rozdział. Dzięki nim często praca nad pisaniem jest przyjemna i zabawna. Dziękuję im, ale także wszystkim czytelnikom, którzy postanowili czytać to, co piszę ;) Wasze komentarze mnie motywują do dalszego działania, więc cieszyłabym się, gdybyście dalej wyrażali swoje opinie ;3

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Rozdział I - Witaj nowy świecie

8 lat później

To już dzisiaj. Nadszedł dzień, w którym dowiem się, do kogo zostanę przydzielona. Jak każdy dampir, który niedawno ukończył szkołę, czekałam na to z niecierpliwością. Przez ostatnie lata uczyliśmy się walczyć, by obronić moroja, czy też pokonać strzygę. „Oni są ważniejsi”, mówili nam, gdy zaczęliśmy uczęszczać do Akademii im. św.  Władimira. Nie byłam już uczennicą, tylko strażnikiem. 
         Nazywam się Ana Bane. Dlaczego postanowiłam poświęcić się ochranianiu innych? Mając dziesięć lat straciłam matkę, która chroniąc mnie, zginęła w walce ze strzygami. Była do tego szkolona niecałe dwie dekady temu. Zrezygnowała jednak ze służby, bo pojawiłam się ja. Zamiast mnie oddać, żeby spełnić swój obowiązek, wolała się mną zaopiekować. Była wtedy młoda, dopiero zaczynała pracować u jednej z rodzin. Gdy otrząsnęłam się po jej śmierci, obiecałam sobie, że będę robiła to co ona, zanim mnie urodziła. Chciałam ochraniać morojów, by ci czuli się bezpieczne. Był jeden wyjątek – nie zamierzałam mieć dzieci.
         Przez czas, który został do ogłoszenia przydziałów, rozmawiałam ze swoimi przyjaciółmi. Obstawialiśmy, kogo dostaniemy. Kilka dni temu odbył się uroczysty lunch. Uczestniczyli w nim absolwenci oraz moroje, którzy postanowili ubiegać się o strażnika. Było to spotkanie, na którym mogliśmy się poznać, a gdy sprawialiśmy dobre wrażenie, składali nam oferty. Jednak nie mieliśmy możliwości wybrać kogoś samodzielnie. Ostateczna decyzja należała do królowej.
         Zastanawiałam się, na kogo mogłam trafić. Rozmawiałam z wieloma morojami, a oni wydawali się być zadowoleni moją osobą.
Chciałbym trafić na Christiana Ozerę – głos Klausa zwrócił moją uwagę.
Przecież ma już strażnika – odpowiedziałam.
         Ozera miał strażnika. I to nie byle jakiego. Był nim sam Dymitr Bielikow, nazywany przez uczniów Akademii Bogiem. Parę lat temu został zmieniony w strzygę. Uratowała go Wasylisa Dragomir, teraźniejsza królowa. Wtedy wszystkim wydawało się to niemożliwe, tak jak istnienie nowego rodzaju magii, zwanej Duchem. Jednak po jakimś czasie, gdy Dymitr przeszedł testy, które potwierdziły, że znowu jest dampirem, każdy postanowił oswoić się z tą myślą.
Myślę, że będzie potrzebował ich więcej, biorąc pod uwagę, że niedługo może się odbyć ślub. I kto wie? Może wkrótce pojawi się nowy członek w rodzinie królewskiej? – jego wypowiedź sprawiła, że reszta się roześmiała.
Przewróciłam oczami. Faceci myślą tylko o jednym.
 – Lepiej pomyśl, co zrobisz, jeśli przydzielą cię do Mii Rinaldi. Słyszałam, że jest ostra i daje popalić! – dodałam. – Albo jak trafisz na Adriana Iwaszkowa – przyjrzałam mu się rozbawiona. – Widziałam go na lunchu, a z tego, co słyszałam, jest uparty i często imprezuje.
– To raczej dobrze, nie? – wtrącił Harry.
Chciałbyś – parsknęłam. – Przecież będziecie wtedy na służbie. Nie zdziwię się, jak waszym obowiązkiem będzie zaciągnięcie go do pokoju, kiedy będzie pijany.
         Przyjaciele wpatrywali się we mnie. Chyba uświadomili sobie, jaką przysięgę złożyliśmy i jaki obowiązek na nas spadnie. Prawda jest taka, że nasza rola zależy również od moroja. Czy będzie wymagający? Czy stosunki między nami będą napięte czy raczej przyjazne? Tego mogliśmy się jedynie domyślać.
Nie zakładajmy najgorszego – odpowiedział Harry. – Nie jest nas tak dużo. Pewnie każdy z nas zostanie przydzielony do kogoś innego. Może Mia nikogo nie dostanie?
Z Mią to możliwe – przyznałam. – Jednak Adrian jest zbyt ważny. W końcu pochodzi z jednego z dwunastu arystokratycznych rodów.
Fakt. Miejmy więc nadzieję, że dostaniemy kogoś rozsądnego i normalnego.
 Nagle między nami zapadła cisza. Spojrzeliśmy na drzwi, które zaledwie chwilę temu były zamknięte. Teraz stał tam strażnik Stan z miną nie wyrażającą żadnych uczuć.
Wchodźcie.
         Wzięłam głęboki oddech i z wysoko uniesioną głową wkroczyłam do sali razem z innymi.

 * * *

Pół godziny później, po przemowie królowej oraz głównych strażników, zaczęłam się stresować. Niedługo miałam dowiedzieć się, do kogo zostanę przydzielona.
– Proszę o wystąpienie morojów i dampirów, których nazwiska przeczytam – królowa była opanowana i spokojna. Minęły cztery lata, odkąd przydzielono jej strażnika. Dostała Rosemarie Hathaway, która zawsze była gotowa do walki. Już wcześniej znane były ze swojej bezgranicznej przyjaźni i wielu przygód.
– Monica Szelsky i Eric Glass.
         Po chwili oboje wystąpili z tłumu. Monica była morojką o ciemnych włosach i brązowych oczach. Sądząc po jej uśmiechu, była zadowolona. Chłopak również wydawał się być szczęśliwy.
         Gdy podeszli do królowej, powiedziała im coś cicho, na koniec uśmiechając się przyjaźnie. Monica i Eric skinęli głowami i idąc obok siebie, ruszyli w stronę krzeseł ustawionych pod ścianą.
– Ellen Kirowa i Klaus Riley.
         Poklepałam przyjaciela po ramieniu, dając mu tym samym znać, że w niego wierzę, choć tak naprawdę miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Kirowa była dyrektorką naszej szkoły za czasów strażniczki Hathaway. Słyszeliśmy o niej wiele plotek, a jedną z nich była informacja, że była wymagająca i surowa. Mój przyjaciel nieźle trafił. Kiedy wyszedł na środek, na twarzy miał przyklejony sztuczny, szeroki uśmiech. Natomiast Ellen wyglądała na autentycznie zachwyconą. Wzięła Klausa pod ramię, jakby znali się od zawsze.
– Ana Bane – byłam szczęśliwa, że nie wypowiedziała mojego prawdziwego imienia. – oraz Adrian Iwaszkow.
         Zamarłam. Nagle poczułam się przytłoczona spojrzeniami rzucanymi przez pozostałych dampirów. Harry stojący obok, uśmiechnął się do mnie pocieszająco. Wiedział, co myślałam o Adrianie i zaledwie niecałą godzinę temu o nim mówiłam. Westchnęłam cicho. Nie chciałam okazać się nieodpowiednią kandydatką dla któregokolwiek moroja. Dostałam szalonego alkoholika i musiałam stawić mu czoło.
         Wystąpiłam z szeregu i patrząc przed siebie, podeszłam do królowej. Adrian już tam stał, szczerząc się.
– Nie traktuj jej surowo – rozkazała mu.
– Tak jest, Wasza Wysokość – powiedział rozbawiony.
– Mam nadzieję, że sobie poradzisz – zwróciła się do mnie. – Gdybyś miała z nim problemy, daj mi jakoś znać.
         Skinęłam głową, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Nigdy nie rozmawiałam z jej wysokością. Zdążyłam jednak zauważyć, jaka jest. Miła, uprzejma, pełna radości i optymizmu. Chciała jak najlepiej dla swoich ludzi, a to było najważniejsze. Mimo że została królową w młodym wieku, dała sobie z tym radę.
         Ramię w ramię ruszyliśmy w stronę krzeseł. Gdy już zajęłam swoje miejsce, zauważyłam, że strażniczka Hathaway przyglądała mi się. Widziałam, że nie była zbyt zadowolona z mojego przydziału. Uśmiechnęła się smutno, a później wróciła wzrokiem do królowej.
         Resztę spotkania przesiedziałam, myśląc, jak będzie wyglądać chronienie Adriana. Czy podołam temu? Zerknęłam na niego ukradkiem. Różniliśmy się. Jego brązowe włosy ułożone były w charakterystyczny nieład. W ogóle nie były podobne do moich, w kolorze ciemnego blondu, które starannie związałam, by ukazać znak obietnicy. Oczy miał zielone. Moje były niebieskie. Naszych charakterów nie mogłam do siebie porównać. Niewiele o nim wiedziałam. Słyszałam jedynie plotki, które akurat wędrowały po korytarzach Akademii.
         Przestałam przysłuchiwać się słowom królowej, ogłaszającej kolejne pary. Przynajmniej do czasu, aż moją uwagę przyciągnęło znajome nazwisko.
– Daniela Iwaszkow i Harry Donovan.
         Patrzyłam na swojego przyjaciela, który już po chwili dumnie szedł w stronę królowej. Dostał matkę Adriana. Była to dla mnie chyba jedyna dobra wiadomość. Może czasem się spotkamy? Na moją twarz wpełzł mały uśmiech.
– To twój chłopak? – usłyszałam szept.
         Zaskoczona spojrzałam na Adriana.
– Harry? To tylko przyjaciel – nie czekając na jego odpowiedź, wróciłam wzrokiem do kolegi.
         Przechodząc obok mnie, uśmiechnął się lekko. Wiedziałam, że nie był do końca zadowolony, ale cieszył się bardziej niż ja.
         Wiele morojów nie było zadowolonych, kiedy spotkanie dobiegło końca. Nie każdy dostał strażnika. Od początku wiedzieliśmy, że tak będzie.
         Resztę dnia mogliśmy spędzić z przyjaciółmi. Cieszyłam się z tego, bo nie wiedzieliśmy, kiedy się jeszcze zobaczymy. Wychodząc z sali, zostałam zatrzymana przez Adriana.
– Jutro rano wylatujemy – poinformował mnie. – Przyjdę po ciebie do twojego pokoju.
         Nie miałam czasu nawet zaprzeczyć, bo odwrócił się i podszedł do królowej. Patrzyłam na niego przez chwilę, a później zrezygnowana pokręciłam głową i wyszłam z budynku.
         Słońce dopiero wychodziło zza horyzontu. Mimo to moroje szybko szli w kierunku budynku, gdzie się zatrzymali. Natomiast dampiry cieszyły się przydziałami, co chwila wybuchając śmiechem. Dołączyłam do swoich przyjaciół.
– Nie wierzę, że trafiłam na niego – wyznałam.
– Mam podobnie. Mam być strażnikiem Kirowej. Nie wyobrażam sobie tego.
– Dasz radę – pocieszyłam Klausa. – Gorzej ze mną. Już wiem, że nie będzie łatwo.
– Poważnie? – zapytał zdziwiony Harry. – Dopiero dowiedziałaś się, że będziesz jego strażniczką.
         Pokręciłam tylko głową.
– Co wy na to, by skorzystać z tego dnia? Może nie być już takiej okazji.
         Zgodzili się ze mną, więc postanowiliśmy zwiedzić Dwór. Byliśmy tutaj pierwszy raz, ale nie mieliśmy jeszcze czasu, żeby się rozejrzeć.
         Najpierw weszliśmy do małej restauracji, by zjeść śniadanie. Przy barze zauważyliśmy strażnika Stana, który rozmawiał z Kirową. Klaus jęknął i zaczął zbierać się do wyjścia, jednak powstrzymaliśmy go.
– Jestem głodna – wyjaśniłam. – Nie mam zamiaru błądzić po budynkach, szukając innej restauracji.
– Nie przejmuj się – wtrącił Harry. – Dopiero jutro zaczniecie swój romans.
         Roześmiałam się głośno, zwracając przy tym uwagę kilku osób. Klaus tylko prychnął i usiadł przy stoliku stojącym jak najdalej od byłej dyrektorki. Zrobiliśmy to samo.
         Gdy już złożyliśmy zamówienia, podszedł do nas Stan.
– Dzień dobry – powiedzieliśmy chórkiem.
– Widzę, że nie tracicie czasu – uśmiechnął się lekko. – Mam nadzieję, że nie schrzanicie, gdy będziecie musieli obronić swojego moroja. Dostałeś Danielę, prawda? – zwrócił się do Harry’ego. Gdy ten przytaknął, spojrzał na Klausa. – Ty Ellen, z tego, co słyszałem. A ty… – odwrócił się do mnie.
– Pana Iwaszkowa – odparłam.
Adriana – wtrącił ktoś.
         Odwróciliśmy się jednocześnie. Kiedy zobaczyłam osobę, zmierzającą w naszą stronę, westchnęłam. Miałam nadzieję, że nie spotkamy się dzisiaj.
– Panie Iwaszkow… Co pan tu robi? – spytałam.
– Mów do mnie Adrian. Pan Iwaszkow brzmi staro, a o mnie można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jestem stary. Co do twojego pytania... Jestem głodny, a to miejsce miałem po drodze. Przesuń się trochę.
         Wytrzeszczyłam oczy. Nie wiedząc, co zrobić, przesunęłam się. Adrian usiadł, wyraźnie z siebie zadowolony.
– Cóż… – odezwał się ponownie Stan. – W takim razie nie będę wam przeszkadzać.
         Odszedł, zostawiając nas z Adrianem. Zapadła krępująca cisza. Zdaje się, że Iwaszkow nawet tego nie zauważył.
– Jeśli moja strażniczka mnie nie przedstawi, sam to zrobię. Jestem Adrian – wyciągnął rękę do Harry‘ego, a następnie do Klausa.
– Jestem Harry, a to Klaus. Jesteśmy przyjaciółmi Any.
– Any? Myślałem, że nazywasz się…
– Nie lubię swojego imienia – przerwałam mu. – Trochę je zmieniłam – wzruszyłam ramionami.
– No tak… W końcu tak też przedstawiła cię Lissa.
         Spojrzałam na niego zdziwiona. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że przyjaźni się z królową. Oczywiście, że mógł jej mówić po imieniu.
– Wszyscy się tak do mnie zwracają – dodałam tylko.
         Kelnerka przyniosła nasze zamówienia, więc nie mówiliśmy wiele. Jedząc kanapkę, zauważyłam, że Adrian ma jedynie kawę.
– Myślałam, że jest pan głodny.
– Przestań z tym panem. I nie o taki głód mi chodziło.
         Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, o co mu chodzi. Zajęło mi chwilę zanim zrozumiałam, co miał na myśli. Skrzywiłam się nieznacznie i pomyślałam, że będę musiała się do tego przyzwyczaić.
– Więc Adrianie… – zaczął niepewnie Klaus. – Czym się zajmujesz?
– Niczym – odparł szczerze. – Ale zamierzam wyjechać i znaleźć coś, czym mógłbym się zajmować. Dlatego postanowiłem postarać się o strażnika – rzucił mi krótkie spojrzenie. – Trafiłeś na Kirową, prawda? Wyrazy współczucia. Niewiele z nią rozmawiam, ale potrafi dobić człowieka.
         Nie słuchałam reszty rozmowy. Gdy skończyłam jeść kanapkę, spojrzałam w okno, wpatrując się w jakiś budynek. Chciałam spędzić ten czas z przyjaciółmi, a nie z Adrianem, z którym od jutra będę bez przerwy musiała przebywać.
         Po jakimś czasie zaczął się zbierać.
– Miło się rozmawiało. Do zobaczenia – powiedział do nich, a następnie zwrócił się do mnie. – Do jutra.
         Wreszcie poszedł. Odetchnęłam z ulgą, a potem spojrzałam na przyjaciół. Przyglądali mi się z ciekawością.
– No co?
– Adrian to spoko gość. Trochę szalony, ale to normalne, jeśli jest się użytkownikiem Ducha.
– Tylko nie to – jęknęłam. – Naprawdę go polubiliście?
         Wzruszyli tylko ramionami. Nie zamierzałam im tłumaczyć, co ja o nim sądzę.
– Zepsuł mi dzień – wyznałam tylko. – Chodźmy gdzieś indziej.
         Nie protestowali. Wychodząc z restauracji, wpadłam na coś twardego, a raczej na kogoś. Zrobiłam krok do tyłu, a moim oczom ukazał się Christian Ozera. Tylko tego brakowało.
– Przepraszam, panie Ozera.
         Gdy sam się cofnął i spojrzał na mnie, roześmiał się. Nie wiedziałam, co o tym myśleć.
– Mów mi Christian – wyciągnął dłoń. Uścisnęłam ją. – Ty musisz być Ana.
         Byłam zdziwiona, że zna moje imię.
– Tak.
– Widziałem cię w sali. Życzę powodzenia w wytrzymaniu z Adrianem.
         Tym razem to ja się roześmiałam. Wyczułam zaskoczenie Harry’ego i Klausa, którzy stali za mną, przyglądając się tej sytuacji.
– Dzięki, przyda się! I jeszcze raz przepraszam, że na ciebie wpadłam.
         Machnął tylko ręką i omijając naszą trójkę, wszedł do środka. Nie było przy nim strażnika Bielikowa, ale nie było to dziwne. Na dworze jest bezpiecznie.
        
* * *

         Kiedy już pożegnałam się z przyjaciółmi, życząc im szczęścia, poszłam do swojego pokoju. Byłam zmęczona chodzeniem po Dworze, więc gdy tylko się spakowałam, padłam na łóżko, niemal od razu zasypiając.

         Obudziło mnie donośne pukanie do drzwi. Spojrzałam na zegarek, stojący na komodzie. Piąta nad ranem. Jęknęłam, próbując usiąść. Gdy mi się to udało, wstałam i podeszłam do drzwi.
– Jeszcze nie jesteś gotowa? - usłyszałam pytanie zamiast powitania.
– Nie wspomniał pan…
– Jestem Adrian – powiedział, a ja przewróciłam oczami.
– Nie wspominałeś o tak wczesnej godzinie – wyjaśniłam.
Nie? – zmarszczył brwi w zastanowieniu. – Możliwe, że zapomniałem. No dalej. Ubieraj się i idziemy.
         Westchnęłam głośno, sięgnęłam po przygotowane dzień wcześniej ubrania i weszłam do łazienki. Wzięłam prysznic, a po nim szybko doprowadziłam się do porządku. Kiedy wysuszyłam już włosy, związałam je. Strój strażniczy składał się z czarnych luźnych spodni, białej bluzki zapinanej na guziki oraz czarnego żakietu. Cieszyłam się, że komplet ten był wygodny.
         Przed opuszczeniem łazienki spryskałam się odrobiną perfum. Gotowa, weszłam do pokoju. Adrian leżał na łóżku, przeglądając jedną z moich książek. Odchrząknęłam.
– Ta książka jest dzi… – zająknął się, gdy na mnie spojrzał. – …wna. Ładnie wyglądasz.
         Zdziwiona uniosłam brew.
– Możemy już iść? – zapytałam, podchodząc do niego i wyrywając książkę z jego rąk. Schowałam ją, jak kilka innych powieści do swojej niewielkiej torby.
– Tylko tyle masz?
– Nie potrzebuję więcej.
– Większość dziewczyn bierze co najmniej ogromną walizkę. Ty masz jedynie torbę.
– Nie potrzebuję więcej – powtórzyłam.
         Wychodząc ze swojego pokoju, zerknęłam ostatni raz na wnętrze. Choć spędziłam w nim zaledwie kilka dni, będzie mi go brakowało.
– O czym była ta książka? Zdążyłem przeczytać fragment i nic nie zrozumiałem – zaczął zainteresowany, gdy zbliżaliśmy się do samolotu.
– O jednorożcach i ich cudownym świecie – odparłam z sarkazmem.
         Szłam dalej, nie przejmując się, co sobie pomyśli.
– Co ci zrobiłem? – zapytał nagle.
         Zatrzymałam się.
– Słucham?
– Co ci zrobiłem?
Nie jestem głucha. Po prostu nie wiem, o co ci chodzi.
– Zachowujesz się okropnie.
– Naprawdę? Wydaje mi się, że zachowuję się tak, jak przystało. Nie tak jak ty.
– Że co?
– Wczoraj. Pamiętasz swoje pytanie w sali? Pierwsze, co zrobiłeś, to zapytałeś czy Harry to mój chłopak. Nie powiedziałeś: „Hej, jestem Adrian, cieszę się, że mogę mieć cię za strażnika”. Później, gdy chciałam spędzić czas z przyjaciółmi, pojawiłeś się ty i zacząłeś z nimi rozmawiać, jakbyście znali się od kilku lat.
         Zatkało go. Dosłownie. Stał z szeroko otwartymi oczami, patrząc na mnie zaskoczony. A mi ulżyło, że w końcu mogłam powiedzieć mu, co myślę.
– No cóż… – odezwał się wreszcie. – Przepraszam, że tak się zachowałem. – wiedziałam, że mówi szczerze. – Może zacznijmy od nowa? – wyciągnął rękę w moją stronę. – Jestem Adrian. Cieszę się, że mogę mieć cię za strażnika.
         Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, jednak powstrzymałam się. Z westchnieniem i krzywym uśmiechem uścisnęłam jego dłoń. Widziałam, że się stara. Nie byłam jednak pewna, czy przekona mnie, że to co o nim słyszałam, było kłamstwem.
– Chodźmy już do tego samolotu – powiedziałam.

* * *

         Podróż samolotem miała trwać niecałe trzy godziny. Mimo nagłej pobudki, nie chciało mi się spać. Uświadomiłam sobie, że weekendy nie będą już wolnym, tak jak to było w czasie szkolnym. Wczesne wstawanie będzie normą. Od dzisiaj pełniłam solę strażnika i – bez względu na wszystko – musiałam chronić Adriana Iwaszkowa.
– Gdzie lecimy? – zapytałam, gdy wygodnie usadowiliśmy się w fotelach naprzeciwko siebie.
– Och, nie wspominałem? Do Los Angeles! – odparł entuzjastycznie.
         Uśmiechnęłam się słabo. W innym przypadku skakałabym ze szczęścia, gdybym dowiedziała się, że mam możliwość wyjazdu do tak dużego, szalonego miasta. Jednak nie jechałam się tam bawić. Fakt, że zawsze jest tam mnóstwo ludzi, nie poprawił mi humoru.
– Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli się napiję? – głos Adriana przywołał mnie z powrotem.
         Spojrzałam na niego przerażona. Miał na myśli krew?
– Chyba nie… krwi?
– Oczywiście, że nie! – odparł zaskoczony. – Rano byłem u karmiciela – wzdrygnęłam się na ostatnie słowo. – Myślałem o whisky.
– Nie ma nawet szóstej!
         Wzruszył tylko ramionami.
– Whisky mnie pobudza.
– Innych pobudza kawa – mruknęłam.
         Przyglądał mi się chwilę, a następnie przywołał morojkę o jasnych włosach i niebieskich oczach.
– Mogłabyś przynieść mi kawy, Elizabeth?
         Dziewczyna, odpowiedziała, poprawiając grzywkę.
– Oczywiście.
         Już miała odchodzić, kiedy jeszcze zerknęła na mnie.
– A dla strażniczki Bane…? – spytała uprzejmie.
– Nic, dziękuję.
– Przynieś jej jakiś napój i coś do jedzenia.
         Rzuciłam mu ostre spojrzenie, ale nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Odczekałam chwilę, by Elizabeth się oddaliła.
– Co ty wyprawiasz? – syknęłam. – Przecież powiedziałam, że nic nie chcę.
– Może zjesz później – machnął niedbale ręką. – Nie gorączkuj się tak, kociaku.
         Zdumiona otworzyłam szeroko oczy. Przez moment myślałam, że się przesłyszałam.
– Kociaku? Nie wierzę, że tak mnie nazwałeś!
– Zmrużyłaś oczy i przyszło mi na myśl, że wyglądasz jak kociak.
– Akurat kot?
– Kociak – poprawił mnie, a kiedy zobaczył wypisane na mojej twarzy zdezorientowanie, przewrócił oczami i podjął próbę wytłumaczenia się. – Kociak brzmi lepiej.
– Proszę cię, skończ! Myślałam, że zaczynamy od nowa! A ty mnie nazywasz kotem!
         Naszą „rozmowę” przerwała Elizabeth, która przyniosła kawę dla Adriana, a mi podała drożdżówkę i wodę.
– Nazwałem cię kociakiem, a nie kotem – uśmiechnął się, gdy znów zostaliśmy sami. – Nazywanie cię kociakiem to nic takiego. Wyolbrzymiasz.
         Spojrzałam na niego spod rzęs.
– O! Teraz wyglądasz jak kociak!
         Odwróciłam głowę zaciskając zęby.
Ana, opanuj sięupominałam się w myślach – jesteś jego strażniczką. Nie odzywaj się zbyt dużo.
Tak też zrobiłam. Do końca podróży wymieniliśmy między sobą jedynie kilka zdań. Ja postanowiłam skupić się na czytaniu książki. Było to jednak trudne, bo Adrian cały czas rozmawiał z kimś przez telefon. Gdy zakończył swoją ostatnią pogawędkę, wyjrzał za okno.
– Zaraz będziemy na miejscu – oznajmił uradowany.
         Nie odpowiedziałam. Zaczęłam zastanawiać się, skąd u Adriana tyle radości. Może to przez Ducha? Wiedziałam o nim niewiele. Słyszałam jedynie plotki, które w większości przypadkach wydawały się śmieszne.
         Powoli szykowałam się do opuszczenia samolotu. Drożdżówkę postanowiłam schować do torby. Może później zgłodnieję. Książkę włożyłam do specjalnej kieszonki, a wodę trzymałam w ręce.
         Kiedy w końcu wylądowaliśmy, szybkim krokiem wyszłam na zewnątrz. Najpierw się rozejrzałam. Żadnej żywej duszy. Nie byliśmy w niebezpieczeństwie. Atak strzyg nie był możliwy. Był dzień, a słońce właśnie wychodziło zza chmur. Wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się. Adrian stał u szczytu schodów i przyglądał mi się.
– Możesz zejść – powiedziałam, choć nie potrzebował mojej zgody.

         Pierwszy raz w Los Angeles – pomyślałam – witaj nowy świecie.

____________

Hej Wam! :) 

Pierwszy rozdział dodany. Z góry przepraszam za wszystkie błędy i powtórzenia, które mogły się pojawić w tekście. Byłoby ich więcej, gdyby nie Naomi Stark - moja parabatai, która także wykonała niesamowity nagłówek na tego bloga. Dziękuję Ci za to Naomi! :*
Dziękuję też za komentarze, które pojawiły się pod prologiem. Zmotywowały mnie do pisania tej notki! ;3 
Mam nadzieję, że nie zawiedliście się tym rozdziałem. Liczę na Wasze szczere opinie ;) 
Do zobaczenia,
Ana B.



wtorek, 11 sierpnia 2015

Prolog

         Pierwszym co usłyszałam, był krzyk. Dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że to ja krzyczałam. W drzwiach stały dwie postacie – mężczyzna i kobieta. Od razu rozpoznałam w nich strzygi, o których opowiadała mi czasem moja mama. Oboje mieli bladą cerę, czerwone oczy oraz blond włosy. W świetle, które na nich padało, wyglądali strasznie. Gdy mnie ujrzeli, ruszyli w moją stronę. Nie czekałam – chciałam jak najszybciej dostać się do swojego pokoju, by się tam schować. Był to pierwszy raz, kiedy zdarzyła się taka sytuacja. Gdy już miałam wbiec do środka, poczułam silne szarpnięcie. Moje ciało przeszył okropny ból. Wrzasnęłam głośno i upadłam. Zerknęłam na swoje ramię, krzywiąc się. Nie wyglądało dobrze.
Nagle mężczyzna chwycił mnie za nogę. Usiłowałam się bronić, kopnąć go, były to jednak nieudolne próby. Nie umiałam walczyć. Zaczął pochylać się nade mną. Byłam przerażona.
– Zostaw ją! – zaledwie kilka kroków dalej stała mama.
         Tak jak strzygi, odwróciłam głowę, by ją zobaczyć. Miała na sobie przetarte dżinsy i koszulkę z plamami po sosie. Czarne włosy opadały na jej ramiona, a w oczach widziałam złość i zdecydowanie. Prawą dłoń zacisnęła na jakimś przedmiocie, którego do tej pory nigdy nie widziałam. Wyglądał jak kołek, jednak ten był srebrny.
         W odpowiedzi strzygi roześmiały się okropnie, przez co przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.
– Bo co nam zrobisz? – zapytała kobieta.
– Przekonasz się.
         Szybkim krokiem pokonała dystans między nimi i uderzyła ją w twarz. Blondynka chyba się tego nie spodziewała, bo zachwiała się i zatoczyła do tyłu. Mama wykorzystała okazję – zrobiła krok w jej stronę i wykonała ruch, by wbić kołek w pierś. Tamta w ostatniej chwili uniknęła ciosu. Ostrze zdążyło jednak przejechać po skórze na ramieniu. Krzyknęła, cofając się. Wszystko działo się tak szybko. Strzyga zaatakowała moją rodzicielkę, ale ta spodziewała się tego i schyliła się. Próbowałam obserwować każdy jej czyn. Nie wahała się ani przez moment. Gdy kobieta zaczęła się odwracać, wyciągnęła rękę i wbiła broń w jej serce. Byłam w szoku. Poczułam mdłości, kiedy ciało opadło na podłogę.
– Nie! – mężczyzna puścił nagle moją nogę i ruszył na mamę.
         Bez zastanowienia rzuciłam się na niego. Nie chciałam, żeby ją skrzywdził, więc chwyciłam go za łydkę. Spojrzał tylko na mnie i odepchnął. Odbiłam się od ściany i upadłam na podłogę. Jęknęłam z bólu. Nie mogłam się poruszyć.
         Kobieta–strzyga wydawała się być słabsza od mężczyzny. Zauważyłam, że potrafił on atakować i przewidzieć niektóre gesty. Mama jednak dawała sobie radę. Byłam z niej dumna. W ręce miała broń, którą wcześniej musiała wyciągnąć z ciała. Poruszała się zwinnie jak kot. Była spokojna. Wyglądało to tak, jakby nie walczyła ze strzygą, choć była to walka na śmierć i życie. Wiedziałam o tym. Ich ruchy dawały mi do myślenia. Przypominałam sobie historie, które słyszałam. Uświadomiłam sobie, że mama nie mówiła mi wszystkiego.
         Nagle blondyn, schylając się, wyciągnął sztylet. Wracając do poprzedniej pozycji, wykonał zamach, przecinając ostrzem powietrze.
– Myślisz, że ze mną wygrasz? – odezwał się. – Gdy z tobą skończę, zmienię twoją córkę w strzygę.  
         Mama popełniła błąd, zerkając w moją stronę. Strzyga rzuciła się na nią, przez co upadli.
– Przestań! – krzyknęłam rozpaczliwie. – Przestań! 
         Mężczyzna uderzył ją w twarz. Raz. Drugi. Kolejny.
– Przestań! – powtórzyłam.
         Spojrzał na mnie. Moja rodzicielka szybko podniosła rękę, w której nadal trzymała kołek i próbowała trafić nim w serce przeciwnika. Ten, gdy tylko poczuł ból, wykonał podobny ruch. Zagłębił sztylet w jej ciele. Chwilę potem opadł na podłogę. Martwy.
– Mamo!
         Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Trochę czasu zajęło mi doczołganie się do niej. Kiedy znalazłam się obok, położyłam jej głowę na swoich kolanach.
– Mamo! Nie umieraj! Mamo!
         Jej oczy wpatrywały się we mnie. Nic nie mówiła. Nie ruszała się.
To się nie dzieje naprawdę – myślałam.
– Nie, nie, nie… – kręciłam głową. – Mamusiu…
         Sporo czasu upłynęło, nim ktoś w końcu zajrzał do mieszkania. Była to sąsiadka, która kiedy tylko zobaczyła mnie i trzy ciała, wygrzebała telefon w torebce i gdzieś zadzwoniła. A potem zemdlała.
         Pół godziny później do środka weszli jacyś ludzie. Nawet na nich nie spojrzałam. Nadal obejmowałam ciało mojej mamy. Ona żyje. Ona nie może nie żyć.
         Nagle poczułam, jak któraś z przybyłych osób dotyka mojego ramienia i kilkakrotnie wymawia moje imię. Zareagowałam dopiero po kilku minutach. Nie wiedziałam, co się dzieje. Rozejrzałam się. Wynieśli już ciało jednej strzygi. Widziałam dużo krwi.
         Pozwoliłam, by ktoś mnie stamtąd wyniósł. Nikt nie pytał na początku, co zaszło. Było to trochę dziwne, ale nie myślałam o tym. Cały czas miałam nadzieję, że to koszmar, z którego zaraz się wydostanę.
         Jakiś dampir podszedł do mnie i spytał, jak się czuję. Nie odpowiedziałam. Wskazał na ramię, które było pokryte krwią.
– Boli?
         Pokręciłam tylko głową. Nie odczuwałam bólu.
– Muszę oczyścić ranę i możliwe, że będziesz miała szwy. Wytrzymasz?
         Przytaknęłam.

         Kolejne godziny minęły szybko. Nie wiedziałam, co ze mną będzie. Kiedy mama wyzdrowieje? Kiedy będę mogła ją zobaczyć?
         Siedziałam na krześle, gdy ktoś usiadł obok mnie. Zerknęłam i zobaczyłam dampirkę o czarnych, krótkich włosach.
– Myślisz, że możesz opowiedzieć mi, co się stało?
– A będę mogła zobaczyć się później z mamą? – zapytałam.
         Spojrzała na mnie z uśmiechem, co wzięłam za potwierdzenie i zaczęłam mówić o tym, co się wydarzyło.

________________________

Hej wszystkim!
Dzisiaj przekazuję w Wasze ręce ten właśnie prolog. Nie jest on tak dobry, jakbym chciała, ale mam nadzieję, że zachęci on Was do czekania na rozdziały i czytania ich ;)
Zależy mi też na Waszych opiniach, które możecie wyrażać w komentarzach! ;3 Uwierzcie mi, one motywują do dalszej pracy! 
Rozdziały oczywiście będą dłuższe :)
No cóż... to chyba tyle. Więc... do następnej notki ;D 
Pozdrawiam,
Ana B.